Białystok to raj dla gapowiczów

Dział: Białystok

W wielu miastach w Polsce jazda na gapę komunikacją miejską to ogromne ryzyko. Wysokie kary i częstość kontroli odstraszają największych śmiałków lecz nie w Białymstoku. Stolica województwa Podlaskiego to istny raj dla gapowiczów.

Białystok to ciągle rozwijające się miasto, które liczy sobie niecałe 300 tys. mieszkańców. Oczywiście jak każda inna metropolia - ma komunikację miejską w postaci autobusów. W Białymstoku są trzy spółki, które zarządzają taborem jednak całą komunikacją zarządza Departament Dróg i Transportu Urzędu Miejskiego. W stolicy Podlaskiego obecnie kursuje ponad 30 linii czyli kilkaset autobusów. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy bilety w całym mieście kontroluje 40 osób! Ilość kontrolerów nie jest podawana do publicznej wiadomości. Wiadomo tylko, że pracują w godzinach, w których jeżdżą autobusy.

Jeszcze w latach 90. komunikacją zarządzał Zakład Obsługi Komunikacji Miejskiej. Po głośnej aferze z jego szefową zakładu Alicją W. przekształcono w Wydział Dróg i Transportu. Jednak od tego czasu w komunikacji nie wiele się zmieniło. Za czasów ZOKM, ówczesna szefowa handlowała z hurtownikami, biletami po mocno zaniżonych cenach narażając zakład na straty. Wydział Dróg i Transportu wprowadził już przejrzyste zasady sprzedaży hurtowej biletów a obecnie po kolejnym przekształceniu z Wydziału na Departament, bilety podrożały by zarobione, pieniądze zainwestować. Priorytetem Urzędu Miejskiego jest wymiana taboru. Od kilku lat, 25-letnie Ikarusy są wymieniane na nowe MAN-y i Solarisy. Tutaj wolną rękę mają spółki komunikacyjne, które oprócz własnego przychodu otrzymują fundusze na konkretne cele właśnie od prezydenta. Każdy ewentualny tabor jest wpisany do budżetu. Inaczej jest z ilością kontrolerów - są one w gestii Departamentu, który jest jednym z wielu departamentów w Urzędzie Miejskim i otrzymuje konkretną kwotę na swoje utrzymanie. Efekt jest taki, że co roku gapowicze przynoszą miastu straty bo nie zatrudnia się nowych kontrolerów i liczba kontroli nie rośnie. W Białymstoku po prostu opłaca się jeździć na gapę. Kara za ewentualne przyłapanie wynosi 100 zł. Jednak szanse, że trafi się akurat na "kanarów" są bardzo małe. Kontrolerzy mają swój schemat pracy. Siedziba Departamentu odpowiedzialnego za komunikację mieści się na obrzeżach miasta. W jego rejonie kursuje 5 linii autobusowych i właśnie w tych okolicach najczęściej można spotkać biletowych. Trzeba mieć na prawdę ogromnego pecha, żeby trafić na kontrolerów w innych liniach na pozostałych osiedlach.

Bliskie ideału są linie nocne. W każdej jest ochrona, która sprzedaje i na miejscu sprawdza bilety (w dzień w autobusie biletu kupić nie można). W pojazdach niekiedy gra nawet muzyka!

źródło: naszemiasto.pl

ostatnia zmiana: 2008-11-21
Komentarze
Polityka Prywatności